Wybierz swój język

Leżące w granicach Brandenburgii Lubsko miało od dawna swój własny kościół przeznaczony dla miejskiego patrycjatu i odwiedzany przez okoliczną szlachtę.

Poza murami miejskimi, opodal bramy gubińskiej, stał kościół św. Mikołaja i był paraną wiejską. Dwie należące do niego wioski leżały w Księstwie Saksonii. Mieszkańcy tych osad, by uczestniczyć w niedzielnych nabożeństwach, chodzili zatem przez granice do Prus. Nie przeszkadzało to w niczym, bo choć naród podzielony był granicą państwową, przecież posługiwał się tą samą mową i praktykował te same wierzenia. Owszem, już wtedy chłopi z Raszyna czy Osieku czuli się Saksończykami, a chłopi z Dąbrowy czy Nowińca - Prusakami, kościół traktowali jednak jako wspólny i przynależność państwowa nie miała tutaj żadnego znaczenia, a i granica nie była żadną przeszkodą. Szacowny diakon Poppo dbał o swoich parafian tak w Prusach jak i w Saksonii. To on w saksońskim Raszynie i Osieku wprowadził nową uprawę obsiewając żytem chłopskie pola. Zgoda i współpraca trwała długie dziesięciolecia. Dopiero gdy na początku XIX wieku sąsiadujące ze sobą kraje poróżniły się i za przyczyną Napoleona stały się wrogami, stan ten uległ gwałtownej zmianie. Synowie Saksończyków służyli w królewskiej gwardii saksońskiej u boku cesarza Francuzów, a w Prusach właśnie ogłoszono wielką mobilizację antynapoleońską i powoływano ochotników pod prusko-królewskie sztandary. Dążenia narodów rozeszły się, często były sprzeczne. Którejś niedzieli na początku lata 1813 roku miasto Lubsko było mocno poruszone wydarzeniem, jakie miało miejsce w kościele św. Mikołaja. Właśnie wtedy wszystkie parafie w Prusach otrzymały polecenie biskupie, by po niedzielnym kazaniu uwzględnić modlitwę o wyzwolenie ojczyzny, króla i jego narodu spod francuskiej okupacji.

Diakon Poppo, cieszący się dużym autorytetem wśród swoich parafian, stanął tego dnia w kościele ze szczególną powagą na twarzy. Tłum wiernych zapełnił świątynię od drzwi po ołtarz. Na pierwszych miejscach siedzieli zamożni chłopi pruscy, nieco z tyłu mieszkańcy saksońskiego Osieka i Raszyna.

Raszyński chłop, kowal Marcin, siedział w swojej ławce i głośno śpiewał starając się dorównać soliście. Potem modlił się żarliwie, jak na chrześcijanina przystało. Po głównej pieśni pastor rozpoczął kazanie. Zaczął fragmentem z Ewangelii św. Łukasza o wypędzeniu złego ducha przez Jezusa, Diabeł zazdrości, nienawiści, lenistwa i pychy dobrze znany był kowalowi. Z diabłem fałszu i zdrady często miał do czynienia. Przeto zawiesił oczy na ustach kaznodziei i słuchał z uwagą. Po słowie "Amen", jak zawsze, schował twarz w dłonie chcąc zmówić stosowną modlitwę. Wtedy usłyszał:

- Na szczególne rozporządzenie władzy biskupiej i królewskiej, proszę was, drodzy parafianie, zanim opuścimy kościół, o modlitwę do Nieba w intencji wojsk królewskich, gdzie są również nasi synowie i bracia.

Padli na kolana mieszkańcy pruskich wsi, podnosząc ręce słali prośby, aby Bóg dał wieniec zwycięstwa ojczyźnie. Głęboko wstrząśnięci siedzieli parafianie z saksońskich wsi, niemi i sztywni. Ze wzrastającą złością słuchali o wrogich wojskach. Wszak w tych wrogich szeregach znajdowali się też ich synowie i bracia, saksońscy gwardziści, sojusznicy napoleońscy. Jak mieli wznosić modły o ich koniec? Dźwignął się z miejsca raszyński kowal, twarz mu zsiniała, zaciśnięte pięści uniósł nad głowę i w kipiącym gniewie rąbnął nimi w poręcz ławki.

- Niech diabeł porwie przeklętych Prusaków? - wrzasnął donośnie w samym środku próśb o zniszczenie wrogów.

W kościele zapanowała grobowa cisza. Marcin rozejrzał się wokół i widząc dziesiątki par wlepionych weń oczu i czającą się w nich złość, wyskoczył z ławki i wybiegł z kościoła. Ile sił w nogach gnał ku granicy. Prusacy oszołomieni zuchwałością i odwagą saksończyka w pierwszej chwili siedzieli jak zamurowani, ale zaraz wielu zerwało się na równe nogi i pobiegło za nim, by dostać go w swoje ręce. W kościele zrobił się ogromny zamęt i tumult. Niewiele brakowało, aby doszło do rękoczynów a może nawet rozlewu krwi. Taka wśród parafian ujawniła się złość i nienawiść. Ktoś dopadł do dzwonu i targał nim zapamiętale na alarm. Z wielkim trudem powstrzymał pastor swoich parafian przed gwałtem. Tymczasem kowal był już daleko. Niczym rączy jeleń, uciekający przed nagonką, pędził prosto ku Raszynowi. Wielkim susem przeskoczył graniczny rów i był już u siebie, w Saksonii, Prusacy nie odważyli się ścigać go dalej.

W następne niedziele tylko nieliczni Saksończycy zjawili się w kościele. Już diakon Poppo nie proponował modlitw za ojczyznę. Kiedy zaś po 18 października 1813 roku, na wieść o krwawej klęsce wojsk napoleońskich pod Lipskiem, Saksończycy całkowicie zaprzestali chodzić do kościoła, mógł pastor bez przeszkód dziękować Niebu za pruskie zwycięstwo i słać prośby o nowe.

Korzystamy z plików cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.